środa, 3 sierpnia 2011

Zakompleksiony tenisowo naród

   Nie od dziś wiadomo, że Polska nigdy potęgą tenisową nie była. Co prawda mieliśmy kilku znaczących zawodników i zawodniczek, ale nie doczekaliśmy się niczego nadzwyczajnego poza ćwierćfinałem Wielkiego Szlema wśród mężczyzn, jednym tytułem w deblu Jadwigi Jędrzejowskiej i kilkoma zwycięstwami w pojedynczych turniejach. Kiedy jednak sukcesy odnosić zaczęły zagraniczne tenisistki o polskim pochodzeniu, dały o sobie znać nasze kompleksy.
   Zaczęło się od Caroline Wozniacki. Kiedy stała się numerem jeden (sposób, w jaki to zrobiła, zasługuje na osobny tekst), w naszych mediach przestała istnieć jako Dunka. Przyległ do niej na stałe przyrostek "polskiego pochodzenia". Kiedy ta przestała wygrywać prestiżowe turnieje, a do półfinału Wimbledonu awansowała młoda Niemka Sabine Lisicki, której rodzice również są Polakami, zaczęły się tytuły w stylu "Polska krew w półfinale Wielkiego Szlema".
    Niby nic, a irytuje. Ja rozumiem, że gdy widzi się Serbów cieszących się z kolejnego sukcesu Novaka Djokovica, chciałoby się samemu doświadczyć takiego uczucia. Co się wtedy robi? Usilnie polonizuje się zawodniczki nie mające nawet ochoty na utożsamianie się z Polską. Niemiec pozostanie Niemcem, a Duńczyk - Duńczykiem. Sportowiec reprezentuje ten kraj, z którym czuje się związany, a nie ten, z którego pochodzą jego rodzice, dziadkowe czy  "piąta woda po kisielu" kuzyni. Jeżeli chce się mistrzów, to się w nich inwestuje. Polski żeński tenisowy "narybek" zniknął wraz z likwidacją turnieju WTA Polsat Warsaw Open. Było kilka tenisistek stwarzających nadzieję na przyszłość. Gdzie się podziały - nie wie nikt.
   Wracając do tematu - gdyby Wozniacki, Lisicki czy Wozniak czuły się Polkami, występowałyby pod inaczej zabarwioną flagą i słuchałyby innego hymnu po wygraniu turnieju. Jeżeli nie mają ochoty występować pod biało-czerwoną banderą, należy się z tym pogodzić i przestać robić z siebie zakompleksionego Polaczka, który przypisuje sobie cudze sukcesy. To naprawdę brzmi i wygląda żałośnie.
    Właśnie dlatego Caroline Wozniacki nie będzie dla mnie Karoliną Woźniacką, a Sabine Lisicki - Sabiną Lisicką. Nie wspominając o Angelice Kerber czy Aleksandrze Wozniak.
 PS: Swoją drogą, ciekawe, co by się stało, gdyby w ubiegłym roku Samantha Stosur wygrała French Open, a polskim masom podano by informację o jej polskich korzeniach (dziadek tej zawodniczki był Polakiem i to po nim odziedziczyła nazwisko). Doczekalibyśmy się fragmenty brzmiącego "Zwyciężczyni wielkoszlemowego Roland Garros, Australijka polskiego pochodzenia Samantha Stosur…?"

Źródło:
informacja własna