czwartek, 29 listopada 2012

Z własnego podwórka: relacja z meczu MKS Eltronik Brodnica - Tytani Wejherowo

        MKS Eltronik Brodnica przegrał we własnej hali z Tytanami Wejherowo 25:27. Była to szósta porażka tego klubu w sezonie.
        Po serii niepowodzeń i remisie z LKS-em Kęsowo, kibice podopiecznych Jana Orzecha mogli liczyć na zmianę. Brodniczanie byli zdecydowanymi faworytami w starciu z przedostatnimi w tabeli 2. ligi zawodnikami z Wejherowa. Mimo to polegli po pełnym wyrównanej walki meczu.
        Zaczął się on dosyć nerwowo ze strony brodniczan - ich przeciwnicy szybko wyszli na trzy bramkowe prowadzenie, które nasi zawodnicy zredukowali do dwóch. Utrzymało się ono aż do końca pierwszej połowy, po której tablica wyników pokazywała 12:14 na korzyść gości. Brakowało w niej zorganizowania i pomysłu graczy naszej drużyny na grę. W gubieniu piłki czy nieprzemyślanych podaniach objawiał się brak koncentracji.
       W drugiej części meczu gra brodnickiego klubu poprawiła się. Między drużynami nawiązała się zacięta walka na przewagi - każdy z klubów obejmował prowadzenie, aby potem je roztrwonić i oddać pałeczkę przeciwnikowi. Niestety, brak dokładności i konsekwencji w budowaniu akcji zadecydowały o porażce MKS-u 25:27. Brodniczanie nie mogą narzekać na brak okazji, które nadarzały się w trakcie spotkania.
      W składzie na to spotkanie znalazło się wielu uczniów III LO w Brodnicy, w tym Kamil Netz, który z dorobkiem pięciu bramek został wybrany zawodnikiem meczu.
 Kolejne spotkanie we własnej hali brodniczanie rozegrają ze znacznie wyżej notowanym MKS-em Grudziądz.
    
MKS Eltronik Brodnica wystąpił w składzie: Jankowski, Kaczmarski, Banasiak - Netz 5, Bidziński 5,
Wajc 4, Cichocki 3, Jadanowski 2, Kryczka 2, Brucki 2, Wiśniewski 1, Brzyski Dawid 1, Kamiński, Stefański, Chilmanowicz, Gąsiorowski.
Trener: Jan Orzech

Tabela II ligi piłki ręcznej mężcyzn po 9. kolejce:

1
ENERGETYK
Gryfino
10
328 - 259
18 - 2

2
AZS UKW
Bydgoszcz
9
275 - 239
16 - 2

3
SOKÓŁ
Gdańsk
9
282 - 235
12 - 6

4
M K S
Grudziądz
9
273 - 239
12 - 6

5
SAMBOR LATOCHA
Tczew
9
246 - 237
11 - 7

6
GWARDIA
Koszalin
9
247 - 242
9 - 9

7
BS SZCZYPIORNIAK
Olsztyn
9
221 - 237
9 - 9

8
ALFA 99
Strzelno
9
255 - 276
8 - 10

9
G K S
Żukowo
9
235 - 245
7 - 11

10
B S KORONA
Koronowo
9
253 - 271
6 - 12

11
TYTANI
Wejherowo
9
223 - 243
6 - 12
 

Drobna fotorelacja z meczu:






czwartek, 9 sierpnia 2012

Stało się

Nie chciałam pisać tego tekstu. Wolałabym zacząć tworzenie go w niedzielę wieczorem, 12 sierpnia. Wolałabym analizować to, co wpłynęło na utrzymanie przez polskich siatkarzy wielkiej formy od czasów Ligi Światowej, a w efekcie zdobycie medalu na igrzyskach. Zamiast tego piszę już teraz, w środę. Za szybko. Przypadła mi niewdzięczna rola - muszę na części pierwsze rozłożyć to, dlaczego medalu nie będzie, a z igrzyskai pożegnaliśmy się we wstydliwy sposób - przegrywając 0:3 z Rosjanami.
   Jedną z rzeczy, która moim zdaniem doprowadziła do olimpijskiej klęski, jest presja ze strony dziennikarzy. Kiedy Polacy zdobyli złoty medal Ligi Światowej, wszyscy zaczęli widzieć w nich tryumfatorów londyńskich igrzysk. Nikt nie zważał na to, że jedynym, czego nasi  zawodnicy wówczas potrzebowali, był spokój. Mało kto studził emocje. Zbigniew Bartman próbował interweniować - prosił o chwilę spokoju dla siebie i swoich kolegów, a Marcin Możdżonek mu wtórował mówiąc, że oni co najwyżej mogą zdobyć medal. Bo w rzeczy samej - oni niczego zrobić nie musieli.
  Nawaliła też psychika. Przegraną z Bułgarią większość z nas nazwała "wypadkiem przy pracy", a "Przegląd Sportowy" artykuł o tym spotkaniu zatytułował "Ostatnia taka wpadka". Mimo to przegraliśmy też ostatnie spotkanie grupowe z Australią, które z założenia miało być spacerkiem. Nasi zawodnicy chyba za bardzo się do tej myśli przywiązali, bo podczas tego meczu istnieli tylko w 3. secie, ulegając 1:3. Poskutkowało to zmianą naszego ćwierćfinałowego rywala - zamiast z Niemcami, spotkaliśmy się z Rosją. I tak mecz mający zakończyć się wynikiem 3:0 na naszą korzyść, było początkiem końca naszej przygody w stolicy Wielkiej Brytanii.
    Mecz z Rosją był tak słaby, że aż przykro o nim pisać. Nasi środkowy jakby wyparowali (grać zaczęli, kiedy przegrywaliśmy 0:2, a trzeci set zbliżał się do nieuchronnego końca), przyjmujący nie radzili sobie z atomowym serwisem Rosjan. Zagrywka Michała Ruciaka nie odrzucała rywala zbytnio od siatki. Wszystko zaczęło się zazębiać, kiedy było już za późno. Chyba dopiero wtedy siatkarze uświadomili sobie, że to są igrzyska olimpijskie, a przegrana w meczu skutkuje powrotem do domu. Czas reakcji był jednak za słaby, a mecz zakończył się wynikiem 3:0 na korzyść Rosjan.
   Siatkarski krajobraz w Polsce po tych igrzyskach jest naprawdę nędzny. Nasze panie nie uzyskały nawet kwalifikacji na olimpijskie zmagania, a mężczyźni rozczarowali, odpadając tuż przed fazą medalową. Jeszcze bardziej boli fakt, że dla Krzysztofa Ignaczaka, Pawła Zagumnego i Łukasza Żygadły były to ostatnie igrzyska. Żaden z nich nie zwieńczy swojej wspaniałej kariery medalem na najważniejszej imprezie w życiu każdego sportowca uprawiającego sport olimpijski. Już nawet mniejsza o "najwierniejszych kibiców", którzych namnożyło się po tryumfie Polaków w Lidze Światowej. Chociaż to może i lepiej, że będzie ich mniej. Z kibicami jak z przyjaciółmi - lepiej mieć dwóch zaufanych, niż piętnastu fałszywych.

niedziela, 18 marca 2012

Podsumowanie sezonu skoków narciarskich 2011/2012

     Planując napisanie tego tekstu, chciałam zlinczować wszystko i wszystkich. Wiatr - za wypaczanie konkursów. Organizatorów - za przeprowadzanie zawodów pomimo beznadziejnych warunków i ryzykowanie tym samym zdrowiem lub nawet życiem skoczków. Miałam także wspomnieć wszystkie jednoseryjne konkursy, które wygrywali zawodnicy przypadkowi. Kiedy jednak zobaczyłam niezmiernie szczęśliwego Andersa Bardala wznoszącego ku niebiosom Kryształową Kulę, a w oku zakręciła się łza wzruszenia, postanowiłam nieco zmienić ton mojej wypowiedzi.
    Pierwsza część sezonu nie zapowiadała końcowego tryumfu Norwega, wręcz przeciwnie - wszyscy Puchar Świata wręczali Andreasowi Koflerowi, który odstawiał równo wszystkich przeciwników. Kiedy jego prowadzenie w klasyfikacji generalnej zaczęło chylić się ku upadkowi, ten wciąż bronił się kolejnymi zwycięstwami lub miejscami na podium (Innsbruck!). Przez to stał się liderem mało przekonującym. Wydawało się wtedy, że prowadzenie obejmie Gregor Schlierenzauer, świeżo upieczony zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni. W tym samym momencie jednak jak Filip z konopi wyskoczył Bardal. Prowadzenia nie oddał aż do wieńczącego sezon weekendu w Planicy. Schlierenzauer postraszył go już tylko trochę - ponadto nie wyglądał na takiego, któremu szczególnie zależałoby na gonieniu Norwega. Trudno się mu dziwić, wszak cel na ten sezon osiągnął.
    Ostatnie miesiące dobitnie pokazały, że pomimo XXI wieku człowiek w starciu z naturą wciąż nie ma szans. Do tego obnażyły niedoskonałości systemu kompensaty za wiatr i belkę, który częściej zabierał skoczkom dobre miejsca, niż je przyznawał. Obraz poszczególnych konkursów psuło także ciągle zmienianie przez organizatorów belki startowej, w znacznej mierze uniemożliwiające oddawanie przez zawodników dalekich skoków. Z powyższych powodów poirytowana bywała także zgromadzona pod poszczególnymi skoczniami publiczność - gwizdom niezadowolenia nie było końca.
    Wiele ciepłych słów można powiedzieć na temat rezultatów polskich zawodników. Kamil Stoch udowodnił, że jest skoczkiem światowej klasy, zajmując piąte miejsce w końcowej klasyfikacji Pucharu Świata. Godnie przejął schedę po Adamie Małyszu. Powtórzył także swój zeszłoroczny sukces z Zakopanego, dzięki czemu tysiące zebranych pod Wielką Krokwią kibiców mogło usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego".
     Życiowy sezon zaliczył Piotr Żyła. Słynący z nietypowych wypowiedzi wiślanin m.in. ustanowił nowy rekord Polski w lotach, a także był stałym, pewnym punktem drużyny.
Porządnie punktować zaczął Maciej Kot. Po kilku sezonach bez chociażby "oczka", teraz zebrał ich aż 108. Tuż za nim na horyzoncie pojawili się Aleksander Zniszczoł i Klemens Murańka. Ten pierwszy zebrał wspaniałe punktowe żniwo z Zakopanem. Później został wicemistrzem świata juniorów zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. Obaj zawodnicy mieli także znaczący wpływ na to, że na skoczni normalnej w Lahti polska drużyna uplasowała się na najniższym stopniu podium.
    Nie tylko Zniszczoł i Murańka byli młodymi zawodnikami, którzy stanowili o sile swojej drużyny. Miało to także miejsce u Norwegów i Słoweńców. Vegard Haukoe Sklett, Jure Sinkovec, Atle Pedersen Roensen, Jaka Hvala - to tylko część nazwisk, które możemy widywać na najwyższych lokatach już w ciągu kilku najbliższych lat.
    Kolejny słaby sezon zaliczyli Finowie. Podczas drugiego konkursu w Planicy karierę zakończył najbardziej doświadczony z nich - Matti Hautamaeki. Po kontuzji wraca jednak Ville Larinto. Może to on poderwie do walki kolegów z drużyny?
    Lekko podupadła dominacja Austriaków w drużynówkach. O swoje coraz bardziej dopominać zaczęli się Norwegowie oraz Niemcy. Tryumfy podopiecznych Alexandra Pointnera nie były już tak wyraźne i przekonujące, lecz mimo to po raz kolejny z rzędu zdobyli Puchar Narodów i drużynowe mistrzostwo świata w lotach.
    I to właśnie najważniejsza impreza tego sezonu najbardziej mnie zawiodła. Mistrzostwa świata w lotach w Vikersund rozczarowały nie tyle poziomem wyników osiąganych przez zawodników (bo ten był wysoki), co organizacją. Już pierwszego dnia pomimo bardzo złych warunków próbowano przeprowadzić dwie pierwsze serie konkursowe. Bardzo na tym ucierpiał Kamil Stoch - został puszczony  warunkach tak złych, że wylądował na buli, grzebiąc tym samym swoje szanse na dalsze loty na Vikersundbakken. Wyniki jednak anulowano i nowego mistrza świata wyłoniły inne dwie serie, które odbyły się dzień później. Został nim Robert Kranjec. Wyprzedził czarnego konia zawodów - Rune Veltę, a także Martina Kocha, który gdyby nie upadek, zająłby miejsce Słoweńca. Stoch był dziesiąty. Należy więc cieszyć się, że zła pogoda podczas całej imprezy doszczętnie nie wypaczyła wyników i złoto zdobył prawdziwy specjalista od latania na mamutach.
    Biorąc pod uwagę wszystkie wyżej opisane aspekty minionego sezonu, naprawdę ciężko go jednoznacznie ocenić. Odnoszę jednak wrażenie, że był trochę słabszy od poprzedniego. Zdobywca Pucharu Świata średnio przekonał mnie, że to on jest najlepszym skoczkiem świata, słabo zaznaczył swoją dominację. Nieco jałowa była także sama walka o końcowy tryumf. Mimo to nie brakowało momentów, w których serce biło szybciej, a w oku pojawiała się łza. I tego się trzymajmy.

wtorek, 10 stycznia 2012

O potędze Skry

   PGE Skra Bełchatów to zdecydowanie budzący najwięcej skrajnych emocji i przez to jeden z najbardziej kontrowersyjnych klubów rodzimej siatkarskiej ekstraklasy. Pod adresem siedmiokrotnych mistrzów Polski wiele razy padały zarzuty dotyczące rzekomego "kupowania" sukcesów. Lecz historia sportów drużynowych wielokrotnie pokazała, że medali, mistrzostw i pucharów nie kupi się za pieniądze i nazwiska, których i tak w szeregach bełchatowian nie brakuje. Jednak to kilka innych czynników zadecydowało, że zawodnicy w żółto-czarnych strojach pozostają na polskich parkietach niepokonani.
   O potędze Skry świadczą przede wszystkim zgranie i trzon zespołu, który od lat pozostaje niezmieniony. I nie chodzi tu o nagromadzenie reprezentantów Polski, którzy ów trzon stanowią (zresztą, prawdziwość tego faktu dosadnie potwierdził w swoim artykule mój dobry kolega i wzór do naśladowania, Krzysztof Sędzicki). Przez te wszystkie lata, podczas których przeprowadzano jedynie niewielkie zmiany w składzie, cała jego reszta zamieniła się w siatkarską rodzinę, doskonale się rozumiejącą. I pomimo, że rywale przed i w trakcie każdego sezonu coraz bardziej zbroją się, wydając duże sumy pieniędzy na najlepsze nazwiska światowej siatkówki, wciąż u kresu ligi oglądają plecy siatkarzy z Bełchatowa.
   Oskarżenia dotyczące posiadania za sobą jednego z najbogatszych sponsorów Polski i osiągania największych sukcesów jedynie ze względu na wysoki budżet, są zatem błaganiem o litość i objawem zniecierpliwienia związanej z niemającym się ku końcowi królowaniem Skry Bełchatów w PlusLidze.